27 listopada 2014

Lepiej późno niż później

Czy pamiętacie ten film z genialnym Jackiem Nicholsonem, Diane Keaton i boskim Keanu Reevesem? Scena urodzin głównej bohaterki kręcona była w Paryżu i to nie byle gdzie! W Le Grand Colbert! Miejsce to zostało również wykorzystane do sceny w tegorocznej komedii francuskiej pt." Za jakie grzechy, dobry Boże?".
To miejsce z duszą, kawiarnia, a właściwie brasserie w stylu belle epoque. Wewnątrz są latarnie dające ciepłe, pomarańczowe światło, palmy, lustra i sufit z dekoracjami w stylu art nouveau. Wieczorem trudno tu o wolny stolik, choć ceny nie są niskie. Poza niezaprzeczalnym urokiem miejsce to ma jeszcze jedną charakterystyczną cechę. Przyciąga wiele sław, ludzi z pierwszych stron gazet i aktorów, którzy mają tu dwa kroki od La Comedie Française, popularnego teatru i wręcz instytucji narodowej. Na deskach tegoż właśnie teatru występowali z powodzeniem nasi znakomici aktorzy Wojciech  Pszoniak i Andrzej Seweryn. 
Będąc w Paryżu z pewnością skierujecie swe kroki do Luwru. Korzystając z okazji przejdźcie do Palais Royale ( Pałacu Królewskiego). Wystarczy przejść na drugą stronę ulicy Rivoli. Przechodząc obok oryginalnego wejścia do metra ozdobionego kulami ze szkła weneckiego wejdźcie na dziedziniec pałacowy. Znajduje się tu plac z pasiastymi kolumnami, które nie wiadomo czemu służą, ale kosztowały majątek, ok 6 mln euro! Projekt artysty Daniela Burena z 1986 roku kosztował pierwotnie jedyne półtora miliona i nie został całkowicie ukończony. Gdy, po niespełna dwudziestu latach, marmurowe kolumny niszczały strasząc swym wyglądem artysta zagroził ich demontażem. Ministerstwo Kultury, którego siedziba znajduje się właśnie w Palais Royale postanowiło kolumny odrestaurować, co pochłonęło ponad cztery miliony euro. Choć projekt budził wiele kontrowersji stał się nieodzownym elementem paryskiego krajobrazu. Tuż obok mieści się wspomniany wcześniej teatr,
 W arkadach wokół głównego dziedzińca, czyli królewskich ogrodów, kryje się wiele oryginalnych butików i galerii sztuki. Kto ma ochotę na małą czarną od projektanta, ale po okazyjnej, jak na Paryż,cenie powinien zajrzeć do butiku o nazwie La Petite Robe Noir. Nieopodal jest perfumeria Serga Lutensa ( kolejna dopiero w Nowym Yorku). Atmosfera wewnątrz jest niezwykła, dekadencka. Króluje tu czerń i fiolet, na środku są przepiękne kręcone, rzeźbione, metalowe schody, typowe dla butików w krytych pasażach, do jakich zalicza się ten przy Pałacu Królewskim. Idąc wzdłuż wewnętrznego dziedzińca dochodzi się do małej uliczki de Beaujolais.  Pokonajcie kilka schodków i przejdźcie przez ulicę Petit Champs. Skierujcie się w lewo do rue Vivienne przy której znajduje się wspaniała, wspomniana brasserie w starym stylu. Przekroczenie jej progu to jak podróż w czasie. Oczami wyobraźni widzę eleganckie kobiety w sukniach z lat dwudziestych. W powietrzu unosi się zapach perfum i tytoniu. Strzelają korki szampana, słychać ożywione dyskusje i śmiech. Kelnerzy we frakach dopełniają ten obraz.W porze obiadowej i wieczorem serwowane są tu przystawki, ciepłe dania i desery. Na szczęście w godzinach popołudniowych miejsce to funkcjonuje jako Salon de Thé, można więc przysiąść na herbatę lub kawę i , oczywiście, na małe, słodkie co nieco. Przy tej samej ulicy, tuż za butikiem Jean Paula Gautier jest wejście do Galerie Vivienne, najpiękniejszego, moim zdaniem, krytego pasażu Paryża, gdzie będziemy kontynuować naszą podróż w czasie, ale o tym następnym razem.












23 listopada 2014

Rolada czekoladowa z marakują

Skoro ostatnio był Salon du Chocolat musiałam zrobić deser czekoladowy. Połączenie marakui i czekolady spisało się na 200%!
Ciasto jest bardzo łatwe do zrobienia, zawiera mało cukru i rozpływa się w ustach. Gorąco polecam!

Składniki

Na biszkopt

6 jaj
130 gr cukru
40 gr mąki tortowej
2 łyżki ciemnego cacao

6 owoców marakui


na krem

300 gr dobrej, gorzkiej czekolady
250 ml kremówki
2 łyżki masła (40 gr)


dodatkowo

200 ml kremówki do ubicia
3 łyżki cukru pudru
cukier puder do posypania rolady


Przygotowanie

Zaczynam od biszkoptu. Rozgrzewam piekarnik do 200 stopni.
Rozbijam 3 jajka by oddzielić białka od żółtek. Do miksera wrzucam 3 całe jajka i 3 żółtka. Dodaję cukier i mieszam do uzyskania puszystej masy. Oddzielnie ubijam pianę z pozostałych białek i szczypty soli. Łączę je, wsypuję cacao  i mąkę. Wlewam masę na blachę wyłożoną papierem pergaminowym i piekę 10-12 minut.
Wyjmuję ciasto, natychmiast zdejmuję z niego papier, przykrywam wilgotną ściereczką i zwijam w rulon. Odkładam do wystygnięcia. Jeśli macie problem z odklejeniem papieru z gorącego ciasta zostawcie go, zwińcie roladę ze ściereczką, papier można też zdjąć z wystudzonego ciasta.
Pora na ganasz czekoladowy.
Siekam czekoladę bardzo drobno. Podgrzewam 250 ml śmietanki, nie zagotowuję! Wlewam ją do czekolady i mieszam do uzyskania jednolitej masy. Teraz dodaję masło pokrojone w małe kawałeczki, ponownie mieszam. Odstawiam do wystygnięcia. Ubijam 200 ml kremówki z 3 łyżkami cukru pudru. Łączę z ganaszem. Wstawiam na kwadrans do lodówki.
Rozcinam marakuje, wyjmuję miąższ i przecieram go przez sitko by oddzielić sok od pestek.
Rozwijam biszkopt. Nasączam sokiem z marakui. Rozsmarowuję krem czekoladowy na biszkopcie i zwijam roladę. Wstawiam na przynajmniej godzinę do lodówki. Przed podaniem posypuję cukrem pudrem. Jeszcze filiżanka mocnej kawy i deser gotowy!
Smacznego!




   

   
   

22 listopada 2014

Antrykot z sosem z mango

Znów zaskakujące połączenie. Sos jest przepyszny, gęsty, aromatyczny, smakuje o wiele lepiej niż wygląda. Będzie też idealnie pasował do pieczonego kurczaka lub indyka.

Składniki
dla 4 osób

kawałek antrykotu wołowego ok 800 gr
2 dojrzałe, miękkie mango
1 cm posiekanego drobno imbiru
łyżeczka miodu
2 łyżki octu owocowego
4 listki świeżej szałwi lub 1/2 łyżeczki suszonej
1 cebula
2 łyżki oliwy


Na pure

1 kg batatów
100 ml ciepłego mleka
2 łyżki masła

Przygotowanie

Robię sos. Mango obieram, kroję na kawałeczki. Siekam cebulę i szałwię. W małym garnuszku rozgrzewam oliwę, wrzucam cebulę, mango, szałwię i imbir. Lekko solę, wlewam ocet i gotuję na wolnym ogniu 15 minut. Miksuję, doprawiam do smaku, odstawiam na bok.
Obieram bataty, kroję w podobnej wielkości spore kawałki. Słodkie ziemniaki zalewam zimną wodą i gotuję jak zwykłe ziemniaki do miękkości.
Nagrzewam piekarnik do 120 stopni.
Rozgrzewam patelnię grillową, kładę na niej mięso, zmniejszam ogień i rumienię z obu stron. Solę i pieprzę. Przekładam mięso do piekarnika na dziesięć minut. Po tym czasie mięso będzie krwiste. Jeśli wolicie lepiej wysmażone zostawcie je o 5 minut dłużej w piekarniku.
Odcedzam bataty, wrzucam zimne masło, wlewam ciepłe mleko i energicznie ubijam ziemniaki, wyłącznie ręcznie! Wrzucone do miksera zamienią się w masę przypominającą klej do tapet i zrobią się niejadalne! Na szczęście słodkie ziemniaki są bardziej miękkie od swych polskich kuzynów, przerobienie ich na gładkie pure jest naprawdę łatwe.
Wyjmuję mięso z piekarnika, kładę na drewnianej desce i daję mu 10 minut odpocząć.
W tym czasie wyjmuję talerze, układam na nich po garści rukoli wymieszanej z sosem vinegret ( 3 łyżki oliwy, łyżeczka octu balsamicznego, szczypta soli i pieprzu, szczypta suszonego oregano). Nakładam po dwie łyżki pure z batatów i sosu z mango. Kroję mięso w poprzek włókien i nakładam po 3-4 plastry na każdy talerz. Gotowe.



21 listopada 2014

Zupa z dyni i pomarańczy

Zaskakujące połączenie, prawda? Wierzcie mi, że się sprawdza i wprowadza bardziej zimowy klimat do tej typowo jesiennej zupy.
W przepisie tym wykorzystałam też gęsty, słodki sos balsamiczny. Służy on nie tylko do dekoracji, podkreśla bowiem smak pomarańczy.

Składniki
dla 4 osób

1 kg dyni
2 marchewki
1 pomarańcza ( otarta skórka i sok)
2 cm świeżego imbiru
2 ząbki czosnku
bulion warzywny w kostce
100 ml kremówki
gęsty sos balsamiczny
sól, biały pieprz do smaku


Przygotowanie

Dynię i marchewki kroję w grubą kostkę. Siekam czosnek i imbir. Wkładam wszystko do garnka, wlewam 1,5 litra wody, wrzucam kostkę warzywną, skórkę i sok z pomarańczy. Gotuję pół godziny. Miksuję i doprawiam do smaku solą i pieprzem. Dodaję śmietankę, mieszam i nakładam. Gdy zupa jest na talerzach dodaję odrobinę sosu balsamicznego i mieszam niezbyt dokładnie, by powstały marmurkowe ślady. Dekoruję listkiem kolendry i kropeczkami sosu.










14 listopada 2014

Czekoladowy Salvador Dali

Niedawno miał miejsce 20 Salon du Chocolat w Paryżu. W tym roku hasłem przewodnim był powrót do źródeł, czyli na plantacje. Tegoroczną tendencją jest  chocolat signiature, czyli powrót do czekolady w tabliczkach, których oryginalny, niepowtarzalny smak, rodzi się już na plantacjach. Wybór ziaren kakaowca, ich obróbka i to coś, co sprawia, że czekolada ma swój oryginalny, wyróżniający ją smak, to liczy się najbardziej. A jest o co walczyć, bo Francja to ósmy w Europie konsument czekolady. Na pierwszym miejscu są Szwajcarzy a my daleko w tyle (zjadamy 10 razy mniej tego przysmaku od nich ).
Byłam na Salonie trzeci raz i zastanawiałam się, czy coś jest mnie w stanie jeszcze zaskoczyć. Okazało się, że tak! Tradycyjnie był pokaz czekoladowej mody, choć moje 160 cm wzrostu dało mi szansę zobaczyć na żywo jedynie czekoladowe kapelusze na głowach modelek. Na szczęście nad wybiegiem zainstalowano wielkie ekrany, dzięki którym mogłam podziwiać niezwykłe stroje. Kto chce sobie przypomnieć te z ubiegłego roku zapraszam tutaj.
Tym razem coś zupełnie innego przykuło moją uwagę. Były to rzeźby z cukru i czekolady wykonane na konkurs Relais Dessert Charles Proust. Ten organizowany we Francji od 1952 roku konkurs dla zawodowców należy do najstarszych i najbardziej prestiżowych. Tym razem tematem był Salvador Dali i jego sztuka. Wśród 14 kandydatów byli dwaj Japończycy przybyli specjalnie by zmierzyć się z mistrzami francuskiej sztuki czekoladowej. Brzmi to niezręcznie, ale ci twórcy to prawdziwi artyści o umiejętnościach tak niezwykłych, że nazwanie ich choćby rzemieślnikami wydaje się być mocno niedostateczne. .Zwycięzcą został właśnie Japończyk Tatsuya Onishi.
Rzeźby wystawione były w gablotach, oświetlone zewsząd , dlatego jakość moich amatorskich zdjęć, jest, mówiąc delikatnie, niezadowaląjąca. Na stronie konkursu możecie zobaczyć niektóre prace, w tym zwycięską, sfotografowane profesjonalnie. Wszystkie elementy tych arcydzieł są jadalne, choć trudno w to uwierzyć.
Zapraszam na Salon.





























7 listopada 2014

Leniwy sernik

Chodził za mną , chodził, więc pojechałam do polskiego sklepu po zmielony ser i upiekłam. Dlaczego leniwy? Zamiast piec spód wyłożyłam tortownicę biszkoptami. Proste pomysły bywają najlepsze. Do masy serowej użyłam kaszy manny, dzięki czemu wyszła puszysta. Dodałam też prawdziwą wanilię. Uwierzcie mi- sukces gwarantowany!

Składniki
na tortownicę o średnicy 26 cm

1 kg zmielonego, naturalnego, białego sera ( mój się nazywał Delfiko, serek śmietankowy, naturalny)
6 jaj ( oddzielnie białka i żółtka)
20 dag cukru ( może być puder)
2 łyżki kaszy manny
laska wanilii
kilkanaście podłużnych biszkoptów


Przygotowanie

Nagrzewam piekarnik do 180 stopni.
Ucieram żółtka z cukrem na puszystą masę ( mikserem, oczywiście). Wyskrobuję nasionka z laski wanilii i wrzucam do kogla- mogla. Dodaję porcjami ser, dokładnie mieszam. Białka ubijam ze szczyptą soli na sprężystą pianę ( nie za długo, bo piana zrobi się krucha, łamliwa i nie będzie miała siły utrzymać sernika). Teraz wsypuję kaszę manną do masy serowej, dodaję 1/3 piany i dokładnie, energicznie mieszam. Resztę piany dodaję już delikatnie, mieszam przekładając masę łopatką, by nie zniszczyć struktury piany.
Na dnie tortownicy układam biszkopty, łamię je w razie potrzeby by cała powierzchnia była przykryta. Wlewam masę, wyrównuję powierzchnię. Wstawiam na godzinę do piekarnika. Po 50 minutach podglądam czy wierzch się zbytnio nie rumieni. Jeśli tak to przykrywam go kawałkiem foli aluminiowej. Przed wyjęciem sernika z pieca sprawdzam czy jest upieczony wtykając we środek patyczek. Jeśli po wyjęciu jest suchy, ciasto jest gotowe. Teraz najtrudniejszy etap. Trzeba poczekać aż ciasto ostygnie, a stygnie dłuugo, żeby się do niego dobrać. Upiekłam je wieczorem po kolacji, gdy wszyscy mieli pełne brzuchy. Dzięki temu puszysty sernik towarzyszył nam przy porannej, sobotniej kawie.
Smacznego!




6 listopada 2014

Taglitelle "morze i góry"

Danie to robiłam po raz pierwszy. Przepis z kuchni włoskiej zaintrygował mnie połączeniem małży i suszonych borowików. Wyszło lepsze niż się spodziewałam. Odeszłam nieco od oryginału dodając cebulę, która wzbogaciła i osłodziła sos. Wybrałam też czarny makaron, taka dekadencka zachcianka. Ma on taki sam smak jak zwykły makaron a swój intrygujący kolor zawdzięcza atramentowi z ośmiornicy, którym został zabarwiony.

Składniki
dla 4 osób

1kg małży ( im większe tym lepiej)
6 dag suszonych borowików
2 cebule
4 ząbki czosnku
garść posiekanej natki pietruszki
1 duży, dojrzały pomidor
30 dag makaronu ( wybrałam czarne tagliatelle)
sól, pieprz


Przygotowanie

Moczę borowiki 30 minut w letniej wodzie, następnie gotuję je ok 20 minut, studzę.
Jeśli małże są obrośnięte " sznurkami" odrywam je. Następnie wkładam muszle do garnka, wlewam odrobinę wody, przykrywam garnek i gotuję na dużym ogniu 3 minuty, żeby muszle się otworzyły. Odstawiam do przestygnięcia.
Teraz siekam cebulę, czosnek i natkę. Smażę warzywa na 2 łyżkach oliwy. Kroję grzyby i dodaję na patelnię, zachowuję wywar spod grzybów. Pomidory sparzam wrzątkiem i obieram ze skórki. Siekam i dodaję na patelnię. W oddzielnym naczyniu łączę wywar grzybowy i wodę z gotowania muli. Wlewam porcjami na patelnię, sos gotuję pół godziny bez przykrycia. Na koniec dodaję natkę, próbuję, solę i pieprzę do smaku.
W tym czasie wyjmuję małże z muszli, odstawiam na bok, przykrywam żeby nie obsychały.
Gotuję makaron al dente. Odcedzam i natychmiast mieszam z sosem i małżami. Podgrzewam 2 minuty, nakładam.